- FELIETON
Jak zabić Hitlera czyli tylko świnie siedzą w kinie
Na dużym ekranie widziałam ostatnio "Bękarty wojny" Tarantino - polecam z czystym sumieniem, i nie, to nie jest wbrew pozorom - ani film wojenny w klasycznym znaczeniu tego słowa, ani film o chłopakach Brada Pitta. Jutro "Przerwane objęcia" Almodovara - i mam nadzieję, że filmweb.pl nie kłamie - ma być zmysłowy thriller! ;)
Na małym ekranie z kolei, dopadł mnie w końcu polecany długo i uparcie przez Pewnego Pana - "Czas Honoru". Telewizja Polska jest jaka jest, jest też "prawda czasu i prawda ekranu", ale bez względu na to, jak wiele niedociągnięć historycznych znajdą w nim eksperci i jak wiele kubłów pomyj wyleją nań zawsze niezadowoleni internauci, muszę powiedzieć, że to naprawdę kawałek wciągającego i wzruszającego kina. Z historią w tle i na pierwszym planie. Nie bać się opatrzonych twarzy - i Igor z "Na Wspólnej", i podkomisarz Marek z "Kryminalnych" / naczelny amant polskich komedii romantycznych i zbuntowany Michał z "Klanu" mówiąc kolokwialnie - dają radę.
Obrona Częstochowy
Jeszcze słowo o spłycaniu polskiej historii i podawania jej w komercyjnej, popkulturalnej formie. To nie jest złe, nie jest naganne, nie powinno być tępione - wręcz przeciwne. Jeżeli ktoś ma potencjał, żeby zapoznać się bliżej z przeszłością własnego kraju, to i tak to zrobi, produkcja telewizyjna z pewnością mu w tym nie przeszkodzi. Serial może być dobrym bodźcem, łatwiej sięgnąć po historię drugiej wojny światowej, kiedy "widziało" się kawałek codzienności tamtych czasów. Nawet jeśli podkolorowany i doprawiony, nawet jeśli ładnie opakowany i sprzedawany raz na tydzień. Natomiast ci, którzy nie mają takiej inklinacji, albo zwyczajnie nie obejrzą, albo właśnie - przynajmniej obejrzą. Rzuciło mi się w oczy na jakimś forum, że to "historia Cichociemnych dla gospodyń domowych". Nawet jeśli - niech gospodynie domowe nie będą skazane tylko na tysiąc pięćset osiemnasty odcinek losów modnych na sukces w wielkim mieście albo w nieśmiertelnej serialowej Warszawce. Chociaż, nomen omen, tutaj też Warszawa w roli głównej. Ale taka, która nie drażni, tylko wzrusza i wzbudza lęk o swoje losy. Zdecydowanie nie ma tutaj ani przegranych, ani tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Sto procent jesieni
Poza tym, Noble rozdane, jesień zgłupiała, a ja pozdrawiam serdecznie. :)
Obrona Częstochowy
Jeszcze słowo o spłycaniu polskiej historii i podawania jej w komercyjnej, popkulturalnej formie. To nie jest złe, nie jest naganne, nie powinno być tępione - wręcz przeciwne. Jeżeli ktoś ma potencjał, żeby zapoznać się bliżej z przeszłością własnego kraju, to i tak to zrobi, produkcja telewizyjna z pewnością mu w tym nie przeszkodzi. Serial może być dobrym bodźcem, łatwiej sięgnąć po historię drugiej wojny światowej, kiedy "widziało" się kawałek codzienności tamtych czasów. Nawet jeśli podkolorowany i doprawiony, nawet jeśli ładnie opakowany i sprzedawany raz na tydzień. Natomiast ci, którzy nie mają takiej inklinacji, albo zwyczajnie nie obejrzą, albo właśnie - przynajmniej obejrzą. Rzuciło mi się w oczy na jakimś forum, że to "historia Cichociemnych dla gospodyń domowych". Nawet jeśli - niech gospodynie domowe nie będą skazane tylko na tysiąc pięćset osiemnasty odcinek losów modnych na sukces w wielkim mieście albo w nieśmiertelnej serialowej Warszawce. Chociaż, nomen omen, tutaj też Warszawa w roli głównej. Ale taka, która nie drażni, tylko wzrusza i wzbudza lęk o swoje losy. Zdecydowanie nie ma tutaj ani przegranych, ani tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Sto procent jesieni
Poza tym, Noble rozdane, jesień zgłupiała, a ja pozdrawiam serdecznie. :)
"Czas Honoru", próbowałem i poległem. Nie polecam, nie dlatego, że gorszy niż inne polskie seriale, ale po prostu mdły i nijaki, jak większość, a traktuje o czasach, które mdłe i nijakie jednak nie były. Kudy mu do "Polskich dróg".
OdpowiedzUsuńWolę już pośmiać się z bajkowego Ojca Mateusza, nie bać się Naznaczonego i pławić w mieliznach Rozlewiska. Te seriale są przynajmniej tak złe, że aż tworzą nową jakoś-ć :)
"Naznaczonego" nie widziałam, mimo, ze tak obiecująco go reklamowała wiadoma stacja. "Ojciec Mateusz" jest rozbrajająco naiwny i bajkowy, ale pomimo, że czasem w przelocie zerkam, nie potrafiłabym go obronić. "Rozlewiska" widziałam kawałek w zeszła niedzielę - scena przy stole i o litości, oni nie tylko, nie grają, oni nawet nie występują... Trzymać się z daleka, tak jak od książki.
OdpowiedzUsuńAle "Czasu Honoru" będę bronić. Nie dałeś mu się rozkręcić! :)
P.S. "Polskie drogi" to "Polskie drogi" na miłość boską...
Kajam się, "Naznaczony", "Łociec Mateusz", "Rozlewisko" to szmiry, nie da się ich obronić, oglądam je, bo wolę jawne szmiry od ciągutek filmowych z pretensjami do bycia serialem. To masochizm zbliżony do oglądania meczy polskiej reprezentacji piłki kopanej. Różnica tylko taka, że meczy nie oglądam wcale, a te seriale tak, bo mnie bawią.
OdpowiedzUsuńObiecuję, że zerknę na drugi sezon "Czasu honoru", dam mu szansę, ale na za wiele nie liczę. Może dlatego, że sporo czytałem o tamtych czasach i nie łatwo mnie, jako widza, zbyć popeliną.
A co Lyteratka sądzi o Akuninie? Nie wstyd czytać, bo właśnie Siostra Pelagia na tapecie?
Nie wiem czy wstyd. Ja czytam. Z tym, że akurat późniejsze "Przygody Magistra". Niebawem się może na ten temat rozpiszę coś więcej. ;)
OdpowiedzUsuńKamień z serca, Cykl o Fandorinie mam cały, Magister przeczytany - przezabawny, Pelagia w trakcie :)
OdpowiedzUsuńSłodko się tego Akunina czyta i ten urok XIX wieku...
Szkoda tylko, że ekranizacje słabo wyszły.
wprowadziłam link do Pani bloga do ulubionych. pzdr serdecznie. Basia
OdpowiedzUsuń